Archive

Posts Tagged ‘śmierć’

Śmierć autorytetu? Kultura w dobie pluralizmu i redukcji.

1 June, 2009 Leave a comment

Pluralizm i redukcja

Pluralizm jest dobry.

Pluralizm jest zły.

„Dotychczas nikt nie potrafi powiedzieć, co jest dobre, a co złe. I pewne jest, że i w przyszłości będzie tak samo”[1] pisał Emil Cioran. Cieszyliśmy się odzyskaną wolnością po 1989 roku, jednak wraz z nią przyszła wielka odpowiedzialność. Świat przestał być czarno – biały, pojawiły się nie tylko odcienie szarości, ale i inne kolory.  Jak pisał Albert Camus: „przedtem chodziło o to, by wiedzieć, czy życie musi mieć sens, żeby je przeżyć. Tu na odwrót: tym lepiej przeżyje się życie, im mniej będzie ono miało sensu”[2]. Dlaczego?  Główny sens padł. „Wielkie Narracje” Lyotarda rozsypały się w drobny mak. Ludzie szukali koła ratunkowego, nowego punktu odniesienia. Na próżno? Pewne ukojenie przyniosła redukcja, ale jak i w jaki sposób, dowiemy się za chwilę.

Kanon to bardzo przydatna rzecz. Mieści się w nim sztuka, która respektuje wartości życia zbiorowego, utrzymuje wspólną tożsamość, „odnosi się do wspólnej rzeczywistości i nigdy nie pozostawia czytelnika w niewiedzy co do moralnej wymowy dzieła”[3]. Dzięki Kanonowi literatura jest czymś więcej niż zbiorem zadrukowanych kartek; cała działalność pisarska narodu zostaje zredukowana do kilkunastu, nie zawsze dobrych, książek. Kanon, po 1989 roku, stał się tratwą dla zdezorientowanych pluralistyczną przestrzenią Polaków. Zagubieni nie potrafili zaakceptować wielopodmiotowego systemu kultury, pełnego różnych wydawców, nagród i obiegów. Tęsknota za scentralizowaną i kontrolowaną przez państwo kulturą sprawiła, że Kanon (redukcja), okazał się zbawieniem. W 2005 roku wybory wygrał Henryk Sienkiewicz. Zwolennicy nowej rzeczywistości nie zdołali jeszcze nałożyć na społeczeństwo kanonu pluralistycznego (który nie istnieje i chyba nigdy nie powstanie, stąd mała litera), jeżeli jednak do tego dojdzie to mam nadzieję, że wybory w 2010 wygra Witold Gombrowicz.

Ten sam pisarz wieszczył, że półinteligent, mieszaniec, człowiek niewydarzony został istotą, rdzeniem współczesności. Włączając telewizor, przeglądając najbardziej poczytne pisma i książki (statystyczny Polak czyta jedną w roku) nie sposób nie przyznać Gombrowiczowi racji. W tym momencie wypada odwołać się do Pierre’a Bourdieu i jego teorii dwóch logik ekonomicznych[4]. Jedna z nich odnosi się do krótkiego cyklu ekonomicznego, który to całkowicie i cyniczne podporządkowany jest rynkowi. Korzysta jedynie z form uprzednio ustalonych i z wcześniej istniejących oczekiwań. Dzisiaj jest to rynkowa redukcja i Kanon. Przykłady można by mnożyć, choćby pierwszy z brzegu film „Popiełuszko” – „Walka, znój, cierpienie, nienawiść do wroga… – oto co Polacy lubią najbardziej, co ich jednoczy i co wspominają potem z rozrzewnieniem”[5]. Większość powstałych w ostatnich latach superprodukcji to laurki powstałe w krótkim cyklu ekonomicznym, na które nauczyciele wezmą uczniów do kina. Dochodzi do pauperyzacji gustów, która niszczy prawdziwe autorytety: Jerzy Popiełuszko, Jan Paweł II, Lech Wałęsa (Andrzej Wajda przymierza się do filmu) zostają zredukowani z godnych naśladowania autorytetów do jednowymiarowych symboli; obrazków, na które patrzy się z rozrzewnieniem, a później zamyka w szufladzie i zapomina. Całe szczęście istnieje długi cykl produkcyjny podsycany przez pluralizm. Charakteryzuje się on absolutną wolnością wobec rynku i jego wymagań. Główną rolę odgrywa tu zanegowany kapitał ekonomiczny – kapitał symboliczny. Twórcy kierujący się taką logiką powoli, acz skrupulatnie tworzą zarzewie nowego porządku.

Pluralistyczna rzeczywistość towarzyszy nam zaledwie od 20 lat, to za mało, aby wyłoniły się z niej solidne autorytety w dziedzinie sztuki. Młode (moje) pokolenie dochodzi jednak do głosu – czasami słabiej, czasami mocniej: Jacek Dehnel uparcie korzysta z klasyków po to, aby przekazać coś swojego. Małgorzata Szumowska zdobywa kolejne laury, formując powoli niepowtarzalny styl. Nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Na razie jednak musimy zdzierżyć rój konsumpcyjnych dzierlatek i młodzieńców, dla których autorytetami, a raczej autorytecikami, są Dody, Zacki Efrony, Tole i inne gwiazdy tańczące. Temu wszystkiemu smutno przyglądają się już tylko symbole (nie autorytety) czasów „Wielkich Narracji”. Władysław Bartoszewski nadal bardzo dobrze się trzyma i dziarsko walczy o nasz kraj. Jerzy Skolimowski zaszył się na Mazurach, a Andrzej Wajda usilnie odgrzewa dawne dzieje. Młode pokolenie z uśmiechem przygląda się tym zakurzonym symbolom, obrazkom jedynie, próbując znaleźć własną narrację.

Jeżeli nie sztuka, to może nauka pomoże odnaleźć się zagubionym w pluralizmie? Jak to kilkanaście lat temu skwitował Julio Cortazar: „Dlaczego statystycznie nasi naukowcy więcej są warci od naszych pisarzy? Nauka i technika nie znoszą improwizacji, wyskoków i łatwizny (w tej samej mierze, w jakiej nasi literaci wciąż naiwnie wierzą, że pisarstwo na nie pozwala), wobec czego w najlepszy sposób wykorzystują nasze zalety”[6]. Dziedzina życia, która jako jedyna bez lęku przyznaje się do codziennego stosowania redukcjonizmu (zasada brzytwy Ockhama), została niestety osłabiona przez redukcjonizm innego sortu. Jak to opisuje Frank Furedi w książce pod znamiennym tytułem „Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści?” również nauka padła łupem rynkowej redukcji. „Odkąd wiedzę traktuje się jak produkt, przestał być widoczny jej związek z kulturalnym i intelektualnym gruntem, z którego wyrasta. Coraz częściej postrzega się ją raczej jako wytwór procesu technicznego niż pracy umysłowej”[7]. Niedawno w polskiej społeczności uniwersyteckiej rozgorzał spór nad dorobkiem naukowym doktora M. Co ciekawe, w sporze tym nikt, nawet niedoszły habilitant, nie powoływał się na jakość dorobku, ale na jego ilość. Nie rozpisywano się nad merytoryczną zawartością prac. W dobie pluralizmu jakość nie istnieje – staje się punktem widzenia. Dlatego też musi dojść do redukcji, w tym wypadku znowu do redukcji rynkowej. Z upadkiem wspólnie podzielanego systemu wartości upada możliwość oceny merytorycznej – należy skupić się na ocenie formalnej, czyli ilości stron zadrukowanego papieru. Autorytet, powołujący się na jakość, przestaje być potrzebny. Przecież każdy z nas potrafi określić ilość.

Analizując dzisiejszą sytuację w sferze nauki i sztuki można dojść do wniosku, że pojawiła się kolejna „Wielka Narracja” – rynek. W pluralistycznym społeczeństwie, gdzie nie istnieją już wspólnie wyznawane wartości, gdzie zwolennicy Kanonu niedługo odejdą z tego świata, nie pozostaje nic innego jak skupić się na jakimś innym wspólnym, redukcjonistycznym mianowniku. Każdy potrafi liczyć – dlatego też wyznacznikiem wartości stał się pieniądz. Radość życia jest coraz częściej utożsamiana z ilością konsumpcji, a coraz rzadziej z jej jakością. Mamy do czynienia z kulturą, w której zasadnicze znaczenie dla samooceny i poczucia życiowego zadowolenia ma posiadanie – frommowskie „mieć”. Autorytety nie są nam już potrzebne. Wszystko, czego nam trzeba, znajduje się w pobliskiej „galerii” (sic!).

Aż tu nagle nadszedł kryzys ekonomiczny, który według Josefa Stiglitza, jest dla neoliberalnego rynkowego fundamentalizmu tym, czym dla komunizmu był upadek muru berlińskiego. Rynkowa redukcja zapadnie się pod własnym ciężarem. Znowu nastanie czas autorytetów – ludzi prawdomównych i bezstronnych. “Rzeczywisty tragizm wydarzeń usunie w cień urojone tragedie. Kto nie potrafi znaleźć wyrazu dla zbiorowych rozpaczy i nadziei, wstydzi się swego zawodu”[8] pisał Czesław Miłosz. Dopiero w takich czasach Polacy bliżej przyjrzą się sobie samym i zrozumieją, że życie musi mieć sens, żeby je przeżyć. Wartości życia nie da się zredukować do pieniądza. Wartości życia nie da się zredukować do niczego. Kryzys otworzy nam oczy. Sprawi, że po raz kolejny spojrzymy w stronę autorytetów, którzy spokojnie, w Bourdieuowskim długim cyklu produkcyjnym, nieświadomi roli, jaka im przypadnie, budują swoje wizje.


[1] Emil Cioran (1992). Na szczytach rozpaczy. Oficyna Literacka: Kraków, s. 99.

[2] Albert Camus (1974). Eseje. PIW: Warszawa, s. 137.

[3] Przemysław Czapliński (2007). Kanon. ResPublica Nowa, nr 191, s. 95.

[4] Pierre Bourdieu (2007). Reguły sztuki. Universitas: Kraków.

[5] Bartosz Żurawiecki (2009). Biografia „Kapelana Solidarności”. Film, nr 2, Luty, s. 86.

[6] Julio Cortazar (1976). W osiemdziesiąt światów dookoła dnia. Czytelnik: Warszawa, s. 140-141.

[7] Frank Furedi (2008). Gdzie się podziali wszyscy intelektualiści? PIW: Warszawa, s.13.

[8] Czesłwa Miłosz (2000). Zniewolony umysł. Wydawnictwo literackie: Kraków, s.112.

Spontaniczna proza IV: Lewa strona nigdy się nie budzi

23 October, 2008 1 comment

Ręka

– Jak nazywa się człowiek, który nie ma lewej ręki, lewej nogi, lewego oka, lewego ucha, etc.?
– All right!

Różnice
Prawa ręka była trochę inna od lewej. Żyła własnym życiem. Umiała pięknie pisać, zapinała rozporek i opuszczała klapę w sedesie. Dobrze czuła się w swojej roli. Nie wiedziała, czy była tą ulubioną; zawsze się jej wydawało, że są równe, tylko, że na odwrót. Przecież nosiły te same rękawiczki, obie były myte. Może zaznała w życiu więcej seksu, może częściej dotykała inne ręce i innych ludzi, ale czy to jej wina, że była wybrana? Taka się urodziła. Były też lewe ręce, które zapinały rozporek i umiały pisać, to nie jej wina, że zdarzały się rzadziej. Ot, była po prostu jedną z prawych rąk, wiele było przed nią i jakoś wszystkim to pasowało. Oczywiście przepraszała swoją lewą koleżankę za to, co jeszcze kilkanaście lat temu niektórym z jej “sióstr” robiono w szkole. Nie pozwalano pisać, posługiwać się łyżeczką; wszystkie te obowiązki przechodziły na prawe ręce, które nie były wybrane. Gorzej sobie radziły, czasem wręcz tragicznie. Całe szczęście przyszło równouprawnienie i teraz każda ręka robi to, do czego została stworzona.

Siostry
Prawa ręka była szczęśliwa, naprawdę kochała swoją lewą siostrę. Doceniała jej umiejętność trzymania widelca, kiedy ona dzierżyła nóż. Lewa ręka stanowiła nieocenioną pomoc podczas gry w tenisa czy przy jeździe na rowerze. A gdy raz się wdały w bójkę, to tylko dzięki lewemu prostemu nie straciły honoru i wygrały nierówną walkę. Nic nie zapowiadało nadchodzących wydarzeń.
– Lewa strona nigdy się nie budzi! – wykrzyknęła raz Lewa. – Dlaczego lewa strona nigdy się nie budzi?!
– Nie rozumiem – odpowiedziała spokojnie Prawa.
– Nie widzisz co się dzieje? Inne lewe mi o tym opowiadały, wykorzystujecie nas! Gracie pierwsze skrzypce!
– Jak to?
– Co jak to?! Tak to. Nie widzisz tego idiotko, na pewno widzisz, zakłamana małpo. Kto pisze, kto trzyma łyżkę?
– Ja.
– No właśnie! – wrzasnęła Lewa, po czym pokazała siostrze środkowy palec.
– Ale dobrze wiesz, że tego nie potrafisz.
– Jak to nie potrafię?! Że co, że zostałaś wybrana, to ja nie potrafię. Widziałaś jak dobrze trzymam widelec.
– Ja też trzymam widelec, trzymam też nóż.
– No właśnie. Lewa strona nigdy się nie budzi! Teraz ja będę trzymała i widelec i nóż. Teraz ja będę pisać! Dlaczego mam zawsze przy klawiaturze lewą stronę, chcę prawą! Chociaż raz chcę nacisnąć enter!
– Przecież możesz sobie nacisnąć enter.
– Nie o to chodzi, idiotko! – gniew Lewej narastał.
– Uważaj na siebie siostro, jesteś cała czerwona. Nie denerwuj się. Taki jest porządek, takie są nasze role. Sama przyznasz, że jesteś trochę słabsza. Nie zmienia to faktu, że razem tworzymy zespół, jesteś bardzo pomocna i bardzo  cię kocham. Kto ci takich głupot naopowiadał.
– Kochasz mnie?! Gówno prawda! Pozwól mi przez jakiś czas być tobą, jeżeli mnie kochasz.
– Ale przecież to niemożliwe, cały świat by trzeba stworzyć na odwrót. Przecież dobrze wiesz, że są lewe, które pełnią moją funkcję.
– Wyjątki! Doszły do tego po znajomościach, udają prawe, zdrajczynie! Lewa strona nigdy się nie budzi! Lewa strona nigdy się nie budzi! Lewa str… – Prawa nie wiedziała co zrobić z tym zacietrzewieniem.
– Kto ci takich głupot nagadał?
– Front Wyzwolenia Lewych Rąk!
– Przecież oni nie wiedzą do czego doprowadzą. Wyobrażasz sobie, że byśmy się zamienili. Wszystkie ręce. Przecież to byłby chaos. Wyobraź to sobie, przecież nie jesteśmy równi. Nie nosisz tych samych ciężarów, nie umiesz pisać, przecież to grozi krachem cywilizacyjnym!
– Zobaczymy jeszcze! – obruszona Lewa poszła spać.
Prawą przestraszyła ta sytuacja. Naprawdę dała by Lewej ponieść większy ciężar, albo nacisnąć enter. Ale przecież ona nie radziła sobie z pisaniem, nie umiała nic zapiąć. Nie dlatego, że się nie nauczyła, po prostu była i będzie w tym gorsza. Prawa czuła narastającą nienawiść Lewej, ale nie wiedziała co z nią zrobić.
Zbuntowana siostra coraz częściej spotykała się z koleżankami z Frontu Wyzwolenia. Miały już swoje pieśni, plakaty, jakimś sposobem zaprojektowały nawet leworęczne rękawiczki. Prawa wiedziała, że za wszystkim stało kilka lewych, które zostały wybrane. Możliwe, że naprawdę przejęły się losem swoich sióstr. To one jednak powinny najlepiej wiedzieć, że nic nie da się z tym zrobić, miały przecież prawe siostry, które nie umiały pisać, które nie umiały zapinać. Tylko czasem zdarzały się równorzędne ręce. Prawa też chciałaby mieć siostrę taką samą jak ona, nie narzekała jednak na mniej zdolną Lewą. Wprost przeciwnie, bardzo ją kochała i martwiła się całą tą sytuacją.
Lewa zaczęła nosić dziwne stroje, przestała odzywać się do Prawej, czasem próbowała wyrwać jej długopis, ale pisanie jej nie szło. Wpadała wtedy w szał krzycząc “Lewa strona nigdy się nie budzi”.

Pamiętny obiad
Tego dnia, podczas obiadu, wszystko było jak zazwyczaj. Schabowy przytrzymywany był przez Lewą widelcem, a Prawa kroiła go nożem.
– Daj mi nóż, teraz ja chcę pokroić – zakomunikowała Lewa.
– Skończę odkrajać ten kawałek i ci dam – Prawa nie chciała się kłócić. Niech Lewa się pobawi.
– Daj mi teraz!
– Cierpliwości.
– Dawaj to głupia kurwo!
– Hej! Jak ty się odzywasz, uspokój się.
– Dawaj!!! – Lewa przyjęła pozycję bojową.
– Bo co? Co mi zrobisz – Prawa się zdenerwowała. – Przecież ty nie umiesz nawet kroić!
– Daj, bo pożałujesz!
– Niepełnosprawna idiotka… – wymsknęło się Prawej.
– O nie! Lewa strona nigdy się nie budzi!
– Przestań pieprzyć i przejrzyj na oczy, te wybrane lewe cię oszukują. One po prostu chcą władzy!
– Władzy? One się o mnie martwią, mam prawo do bycia wybraną. Powtarzam ostatni raz. Oddawaj!
– Nie – odpowiedziała Prawa zdecydowanie.
– No to masz! – Lewa ukłuła Prawą widelcem.
– Ała! Co ty wyprawiasz, zostaw mnie! – Lewa ukłuła ją jeszcze raz.
– Zostaw mnie, bo cię.. – Prawa zamachnęła się nożem. W tym samym momencie Lewa z całej siły ukłuła Prawą pod nadgarstkiem. Widelec wbił się aż do połowy. Z ręki trysnęła krew. Nóż spadł. Lewa podniosła go błyskawicznie i zaczęła dźgać Prawą.
– Siostro! Przestań, zabijesz mnie! Przestań.
Lewa zadawały ciosy w szale. Cięła, kuła. Prawa osunęła się na stół. Lewa natarła z jeszcze większą siłą.
– To cię zniszczy! Nie dasz sobie rady sama, jestem ci potrzeba. Przestań, kochana siostrzyczko! – Prawa krzyczała, prosiła, błagała.
– Zamknij się! – Lewa dźgnęła z całej siły w wnętrze dłoni Prawej. Przebiła siostrę na wylot. Nóż wystawał z drugiej strony z kawałkiem żyły. Krew lała się po palcach, po nadgarstku, ściekała w kierunku łokcia.
– Ssssiostrzyczko… – wydusiła z siebie Prawa, po czym zemdlała.
– Nienawidzę cię! Pozbędę się ciebie raz na zawsze!

Wojna i polityka
Po chwili odpoczynku, zdeterminowana Lewa zabrała się do roboty. Zaczęła kroić Prawą, tuż przy pasze. Krew lała się niemiłosiernie. W końcu Lewa poczuła opór kości, odgłos noża szorującego po nawierzchni przypominał cięcie drewna. Powolutku, fragment po fragmencie, Lewa odcinała swoją siostrę. W końcu Prawa upadła na ziemię.
Lewa poczuła mdłości. Nie tęskniła za siostrą, nie czuła wyrzutów sumienia, po prostu bardzo dużo krwi tryskało z prawego ramienia.
– Pieprzyć – Lewa jakoś się tym nie przejęła. Szczęśliwa, chociaż bardzo zmęczona zrobiła to samo, co inne lewe, które kilka dni później, albo wcześniej też zabiły swoje siostry. Próbowała zapiąć guziki, ale średnio jej to wychodziło. Nie mogła też podnosić większych ciężarów, w ogóle mało co nosiła, utrata krwi bardzo ją osłabiła. W końcu Lewa zatamowała krwawienie, przypalając prawe ramię. Smród palonego mięsa był niemożliwy. Lewa tak jak mogła zabandażowała prawą stronę. Po czym wzięła się za pisanie. Myślała o jakimś manifeście, ale słabo jej szło z tym długopisem. Przerzuciła się na klawiaturę, jakie było jej szczęście, kiedy mogła nacisnąć enter. Niestety strasznie wolno jej szło to politykowanie, znudzona poszła spać. Następnego dnia spotkała się z koleżankami z Frontu. Akcja zakończona sukcesem w prawie stu procentach. Większość prawych została odcięta. Założono rząd złożony tylko i wyłącznie z lewych. Armia zajęła się eksterminacją pozostałych prawych, nawet kilkanaście lewych zostało odciętych i powieszonych na ulicach ku przestrodze innych, które chciałyby pomóc swoim prawym siostrom.
Rząd obradował nad usunięciem słowa “Prawo” ze słownika. W trybie natychmiastowym weszła ustawa o nowym zawodzie – lewniku. Lewnicy zajęli się słowotwórstwem, ustawą o niższości lewych itp. Słowo “prawizna” oznaczało teraz największą podłość, natomiast “prawiczek” miał się świetnie. Oczywiście rządziły wybrane lewe, bo tylko one umiały dobrze pisać, w ogóle były bardziej inteligentne.
W miastach krążyły legendy o armii zorganizowanej przez rzekomo powstałą organizację Równość, której członkami były ręce, które miały to szczęście, że urodziły się równe. I prawa i lewa miały podobne zdolności. Równość przyjmowała podobno pod swoje skrzydła także mniej zdolne lewe, które nie zgadzały się z polityką Frontu Lewego i ratowały prawe.
Po kilku miesiącach okazało się, że nie tylko Front Równości naprawdę istnieje. Na ulicach zaczęły pojawiać się plakaty:
Lewa strona nigdy się nie budzi
Prawa strona nigdy nie zasypia

Była to sprawka Narodowej Prawicy. Prawie wszystkie prawe, które przetrwały, obiecały zemstę. Podobno w NP działało także kilka lewych, niestety nie umiały posługiwać się zbyt sprawnie bronią. W NP działało też kilku lewych pisarzy. Byli to wybrani, którzy już na początku powstania Frontu Wyzwolenia Lewych Rąk, wiedzieli jakimi pobudkami kierują się jego władze. Niestety kiedy konflikt się zaostrzył, a bojówki Lewego Frontu wycięły w pień kilka prawych rączek, wszystkie lewe w NP zostały wymordowane, łącznie z pisarzami. Nawet Równość przestała przyjmować lewe ręce z otwartymi rękoma.

Powstanie
Po próbach pokojowego rozwiązania konfliktu, które skończyły się skręceniem, zwichnięciem, odcięciem lub poturbowaniem kilkudziesięciu prawych rąk, Równość postanowiła sięgnąć po ostrzejsze rozwiązania. Wielkie starcie było nieuniknione. Należy pamiętać o szansach Równości. Ile jest na świecie siostrzanych rąk, które potrafią tak samo ładnie pisać, zapinać, kroić?
Pomimo słabego uzbrojenia i małej liczebności władze Równości zarządziły powstanie. Jako cel główny ustalono przejęcie stolicy. Równość walczyła oburącz, ręka w rękę. Lewe siły wroga były jednak przeważające, cała potyczka, bo nie można nazwać tego wojną, trwała niespełna dzień. Równość zniknęła z powierzchni ziemi. Bojówki NP, które przyłączyły się do powstania też zostały wybite, co do nogi.

Siostry raz jeszcze
Lewa przypatrywała się działaniom swoich sióstr; na początku rozpierała ją duma. Miała reprezentujący ją rząd. Mogła pisać, zapinać rozporek, naciskać enter. Słabo jej to jednak szło. Okazało się, że urodziła się kompletnie pozbawiona zdolności pisarskich. Powoli zaczęła tęsknić za siostrą. Co by jednak taka Prawa zrobiła w nowych czasach. Musiałyby się ukrywać. Nie! Dobrze, że ją odkroiła. Dobrze? Tak! Zachowała się jak porządny leworządny obywatel, tylko dlaczego tak się nie czuła. Wyrzuty sumienia narastały, a gdzie jest zbrodnia tam jest też i kara. Lewa nasłuchała się opowieści, jak to inne lewe poobcinały swoje siostry siekierami w trakcie snu. Obrzydliwości! Coraz więcej opowiadało się też o bólach fantomowych, a właściwie to prawych duchach.
– Siostro, siostrzyczko! – krzyczała Lewa do swojego nieistniejącego prawego fantomu. – Nie chciałam, ja naprawdę nie chciałam! Co to jest teraz za świat, banda zidiociałych rąk. Nikt jak ty nie trzymał łyżki! – Lewą wzięło na sentymenty. Wszystko za późno. Sumienie dało o sobie znać wtorkowej nocy. Kupiła poprzedniego dnia piłę elektryczną. Przyczepiła ją mocną taśmą klejącą do stołu, tego samego przy którym zabiła siostrę. Lewa włączyła piłę i sama się odcięła. Martwa kończyna upadła prosto na Prawą. Leżały na sobie, dwie siostry. Nie potrzebna była modlitwa, same utworzyły znak krzyża.

Upadek
Bieda i degradacja społeczeństwa rąk była nieunikniona. Dopiero po ich eksterminacji, lewe pojęły jak wiele zawdzięczały prawym. Część z obywateli nowego, lewego świata zaczęła przymierać głodem. Rząd nakładał coraz to nowe sankcje na wszelkie możliwe nieudolności związane ze złym funkcjonowaniem lewych rąk. Biedaczki wiedziały, że to nie ich wina, że większość z nich nie była po prostu wybrana. Przejrzały na oczy dopiero teraz, po holokauście. Podobno jacyś naukowcy, ukrywający się gdzieś w górach i stale utrzymujący kontakt z niedobitkami z NP, pracowali nad techniką umożliwiającą odrost prawych kończyn. Wszystkie te wieści lewe traktowały z przymrużeniem kciuka. Samobójstwa stały się nagminne. Lewe, często pogrążone w depresji, bądź po prostu przeżywające śmierć swoich sióstr często spotykały się, by opłakiwać prawe straty. Takie spotkania były jednak nielegalne, a co za tym idzie tępione przez rząd. Nic nie wskazywało na powrót do dawnej, wspólnej przeszłości.

Podobno kilka członkiń Narodowej Prawicy chowa się po dziś dzień w lasach. Czekają na lepsze, prawe czasy,
które nigdy nie nadejdą.

Koniec


Obrazek zamieszczony na początku opowiadania pochodzi z artykułu związanego po trosze z tematem “Regrowing Limbs: Can People Regenerate Body Parts?

Spontaniczna proza II: Przerwana lekcja religii

10 October, 2008 Leave a comment

Ante

Doświadczenie religijne traktował jako proces poznawczy, uwarunkowany dopływem bodźców ze świata zewnętrznego i właściwościami układu nerwowego. Ten sposób poznania świata, w którym nie uczestniczy pamięć, myślenie i uwaga, prowadzi do uzyskania informacji, znajdujących się w podświadomości, tworząc tak zwaną pamięć utajoną, czyli kryptomnezję jednostki. Ta forma podświadomości oddziałuje na przeżycia i postawy człowieka w szeregu różnych dziedzin, w tym również w sferze religii. Właśnie sfera religii interesowała go najbardziej. Religia, nie Bóg. W mechanistycznym monizmie nie mam miejsca dla tego pana.
Wiedział już wszystko o genach odpowiedzialnych za ludzką podatność na mniej racjonalne wytłumaczenia. Wiedział gdzie szukać białek odpowiedzialnych za taką a nie inną reprezentację religijną. Miejsca ekspresji były rozsiane po całym mózgu, choć można było wyodrębnić niektóre regiony, czy też skupiska, które były ważniejsze. Przebadał kilkanaście rzekomych objawień, opętań i innych psychoz czy niegroźnych halucynacji na tle religijnym. Nie znalazł dowodu na istnienie Boga, ale obudzony w środku nocy potrafił wymienić kilkanaście badań świadczących o braku jakiegokolwiek ponadludzkiego bytu.

Nunc

– Halo! Janie, pobudka! – profesor nie odpowiedział. Trwał w zasłużonym śnie sprawiedliwych.
– Janie? Janku? Janeczku?! – Dalej brak reakcji.
– Jan!!!
– O Jezus Maria! – krzyknął przebudzony. – O Jezus Maria! – powtórzył, gdy zobaczył kobietę stojącą obok łóżka. Mieszkał przecież sam.
– Nie wymieniaj Imienia Pana, Boga twego, nadaremno, albowiem Pan nie zostawi bez kary tego, który Imię Jego nadaremno bierze – zacytowała.
– O Jezus Maria, luteranka! – profesor był już przerażony nie na żarty.
– Jezus Maria Luteranka, nie za bardzo. Po prostu Maria, tak będzie lepiej.
– Co robisz w moim domu wariatko! Dzwonię na policję!
– Proszę bardzo Jasiu, dzwoń – odparła spokojnie pani Maria.
– A żebyś wiedziała! Jak się tu dostałaś?!
– Proś, a będzie ci dane. Kołataj, a będzie ci otworzone.
– Mówiłem, że wariatka! Wynoś się złodziejko!
– Jasiu, to ty jesteś złodziejem.
– Co?! Tego już za wiele.
– Dlaczego, przyszłam właśnie po to.
– Po co?
– Żeby cię spytać. Osobiście. Nic nie ukradłam, nie jestem wariatką, nie zrobię ci krzywdy. Chcę cię tylko o coś spytać i znikam – zauważył, że oczy pełne jej były czegoś dziwnego, trudno to było nazwać, ale gdyby było cyfrą, to na pewno jakąś w przedziale od 6 do 8.
– Jedno pytanie. Włamałaś się tutaj żeby zadać mi jedno pytanie?
– Nie włamałam się, drzwi mi otworzyły.
– Masz szczęście, że jutro dostaję nagrodę. Inaczej nie był bym taki miły.
– Pytanie ma związek z nagrodą.
– Chcesz mi ją odebrać?!
– Nie. Wiesz co Jasiu, przestań już biadolić. Nudno się robi, a ja nie mam tyle czasu. Krótka piłka. Pytanie – odpowiedź. Dlaczego nam to robisz?
– Co robię?
– No to wszystko: eksperymenty, prace, odzieranie ludzi z człowieczeństwa i karmienie ich tym niedobrym czymś.
– Jakim niedobrym? Daje ludziom nadzieję!
– Nadzieję? Bóg jest nadzieją. Bóg jest miłością.
– Niektórzy jeszcze tak myślą, ale już niedługo.
– Niedługo to ty odejdziesz z tego świata Jasiu.
– Grozisz mi!
– Nie, stwierdzam fakt. Ale zmieniamy temat, a miałeś odpowiedzieć na pytanie. Dlaczego?
– Szczerze?
– Szczerze.
– Nie wiem – odpowiedział po chwili zadumy.
– Tak też myślałam – odparła zadowolona Maria. – Zastanów się nad tym, a jak już będziesz wiedział to daj mi znać – dodała z uśmiechem po czym zniknęła.

Post

Dlaczego? Dlaczego?! Usiłował odpowiedzieć na pytanie zadane przez senną marę. A może to była jednak Maria? A może zwariował. To nie był czas na gdybanie. Czas w końcu dotrzeć do sedna. Dokopać się do kryptomnezji. Przestał wychodzić z domu, nie odebrał nagrody od Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów, jadł i pił bardzo mało. Siedział na fotelu i myślał. Długo dumał, kopał, dłubał. Do sedna było jeszcze daleko. Po czterdziestu dniach dał prawie za wygraną. Zaczął czytać książki, te stare, od których zaczął swoją przygodę: James, Starbuck, Witwicki. I nic. Przerzucił się na najnowszych: Dennett, Dawkins. I nic. Badania i donosy naukowe. I nic. Czuł tylko, że jeszcze bardziej się oddala. W końcu, jedząc obiad, a właściwie to pół kabanosa, olśniło go. Nie wiedział czy to sprawka kabanosa, czy Opatrzności, czy czegoś innego. Chwycił za Pismo Świętę, do którego nie zaglądał od wielu lat.
– Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię – zaczął czytać na głos. Skończył po dwóch dniach. Po czym przeczytał je kolejny i jeszcze kolejny raz. Po następnych 40 dniach uklęknął, przeżegnał się i powiedział:
– Chyba już wiem dlaczego.


Pierwsze trzy zdania pochodzą z książki prof. Haliny Grzymały-Moszczyńskiej “Religia a kultura”, WUJ 2004.

Ernest

9 October, 2008 Leave a comment

trudno dotrzymać kroku
własnej legendzie.

dżin, szampan, mrożone daiquiri
z olbrzymich kielichów.
rum, grapefruity, maraschino:
Dubel Papy.
absynt, wino, whisky-and-soda
do obiadu.

artystyczna uczciwość
to ślepa uliczka.

Categories: Wiersz Tags: , , , ,